poniedziałek, 29 grudnia 2014

1 'Zaciągam tutaj bezbronne dziewczyny i je gwałcę'


Dyszałam głośno trzymając się poprzeczki, jednocześnie walcząc z łzami cisnącymi się do moich zmęczonych już płaczem oczu. Widziałam jeszcze jak bardzo długi dystans jest przede mną, ale cała wiara jak i nadzieja z jaką tutaj przyszłam wyparowała zostawiając po sobie jedynie puste miejsce, które po woli zaczynało wypełniać rozczarowanie.
Byłam wściekła na samą siebie, że kolejny raz muszę się poddać czując jak cały ból powraca ze zdwojoną siłą. Nie mogę się ruszyć, aby wprawić w osłupienie mężczyzny, który pewnie jest rozczarowany moim zachowaniem. Tym razem również nie będę mogła położyć się wieczorem do łóżka i powiedzieć sama do siebie: Zrobiłam to.
Spuściłam głowę na dół i dałam znak ręką, że to już koniec. Nie dałabym sobie rady z utrzymaniem mojego ciała na jednej i tak słabej nodze. Świadomość, że jestem beznadziejna pogłębiała się we mnie z dnia na dzień coraz bardziej.
Poczułam czyjąś rękę na moim ramieniu, i po omacku wyszukałam kulę, która była przy mnie już drugi miesiąc. Westchnęłam zmęczona i oparłam swój ciężar na metalowym przedmiocie bardzo powoli poruszając się do przodu.
Tuż naprzeciwko mnie stały ustawione krzesła dla rodziny, która przyszła zobaczyć postępy swoich ukochany, lub służyły one jako pomoc dla kogoś takiego jak ja.
Gdy wreszcie usiadłam, poczułam silny skurcz prawej nogi. Skrzywiłam się i chwyciłam za kolano uciskając bolące mięśnie.
- Przyniosę ci wody - pokiwałam głową nie spoglądając na mojego rehabilitanta. Było mi wstyd za samą siebie. On robił dla mnie bardzo wiele, a ja pokazywałam mu tylko jak bardzo słaba jestem.
Byłam cholernie wdzięczna, że na sali nie może być nikt komu na to nie pozwolę. Nie chciałabym aby ktoś czuł do mnie tylko i wyłącznie litość.
Ludzie zawsze to robią prawda? Litują się nad kimś słabszym i starają się pomóc tej osobie, gdy tak naprawdę nie robią niczego innego jak psują tą osobę od środka. Skazują ją na ciągłe myślenie o tym jak bardzo beznadziejnym się jest w oczach innych.
Tak się właśnie czułam.
Każdego dnia.
- Shelienne - podniosłam głowę i wymusiłam uśmiech odbierając butelkę gazowanej wody. Mimo tego, że czułam pragnienie nie odkręciłam jej. - Zadzwonię po Ed'a - Clark poklepał mnie po plechach i wyszedł z sali znów zostawiając mnie samą.
Moje dłonie zaczęły się trząść, a złość wypełniała mój umysł. Nienawidziłam tego stanu.
Wściekła zamachnęłam się i rzuciłam przed siebie butelkę trafiając nią w kremową ścianę. Całkowicie pozbawiona jakiejkolwiek kontroli chwyciłam kulę i niezdarnie wstałam uparcie kulejąc w stronę barierek.
Gdy do nich dotarłam odrzuciłam od siebie kulę i chwyciłam obydwoma dłońmi metalowe pręty i zagryzając zęby stawiałam kroki do przodu czując jak mięśnie w moje nodze napinają się do granic możliwości.
Słyszałam za sobą skrzypienie drzwi, ale nie pozwoliłam sobie na kolejne poddanie się i spojrzenie kto przyszedł. Uparcie dążyłam do postawionego sobie celu i musiałam go osiągnąć za wszelką cenę. W końcu tylko tak uda mi się zdobyć wszystko czego pragnę.
- Dobra, dobra już starczy - nie rozpoznałam chłopaka, który stanął przede mną skutecznie przerywając moją własną walkę.
- Odsuń się - powiedziałam zachrypniętym głosem czując jak po mojej twarzy spływają kropelki potu, a włosy z kitki przyklejają się do moich nagich ramion.
- Starczy już. Przecież to cię boli - chłopak odciągnął moje dłonie od barierek i podniósł mnie znad ziemi niosąc w stronę krzeseł.

Louis

Obserwowałem ją zza drzwi i z jednej strony miałem ochotę się roześmiać z tego jak bardzo żałosną osobą ona była, a z drugiej strony odczuwałem do niej respekt i uznanie. Była silna mimo tego wszystkiego co ostatnio zdarzyło się w jej życiu.
Stała się podporą dla swojej małej siostry i brata kutasa, który wpakował się w wielki bagno i teraz starał się nie wplątywać w to swojej rodziny. A raczej jej resztki. Mogłem chuja nie lubić, ale nie mogłem pozwolić aby ktoś jeszcze zginął.

Shelienne

Szłam wzdłuż chodnika cały czas przeklinając mojego brata, który postanowił znów mnie wykorzystać. Kochałam go, bardzo, ale czasami jego głupie pomysły doprowadzały mnie do szału i tym razem również tak było.
Nie rozumiałam co tak bardzo ważnego znajdowało się w teczce, którą miałam schowaną w torbie, że musiałam dostarczyć to znajomemu Ed'a koniecznie dzisiaj. A jeżeli było to już tak bardzo ważne, mój brat mógł sam mu to zawieźć. Samochodem.
Ale oczywiście, nie potrafiłam mu odmówić i zamiast odpoczywać w domu po męczącym dniu, szłam powoli podpierając się na kuli w stronę domu obcego dla mnie chłopaka.
Wystarczyło wyjść zza zakrętu aby usłyszeć dość głośno grającą muzykę, która na pewno nie podobała się żadnemu z sąsiadów, co było widać po grupce starszych osób ubranych w szlafroki i prawdopodobnie czekających na policję.
Gdy podeszłam bliżej i zobaczyłam ich wściekłe miny miałam ochotę zawrócić do domu i wepchnąć Edowi tą teczkę bardzo głęboko w gardło.
- Jeżeli idziesz do tej zgrai narkomanów to radzę ci się wycofać dziecko. Zaraz będzie tu policja - spojrzałam na stojącą hardo kobietę w niebieskim szlafroku. Zdecydowanie nie była zadowolona z faktu, że zamiast spokojnie spać musiała stać na chłodnym wietrze i czekać aż władze miasta zrobią coś z przeszkadzającym jej hałasem.
- Ja... Nieważne - nie miałam pojęcia co mam jej odpowiedzieć dlatego z zarumienionymi policzkami odeszłam od grupy zdenerwowanych ludzi i skierowałam się na drugą stronę ulicy, wchodząc na zabrudzony w niektórych miejscach trawnik.
Gdzieniegdzie leżeli całkowicie pijani ludzie, którzy zapewne już kilka godzin temu stracili jakąkolwiek łączność ze światem. Jakoś nigdy nie potrafiłam zrozumieć ludzi, którzy pili aż do stracenia przytomności. Co im to dawało? Przez chwilę czuli się strasznie szczęśliwi, ale za to na drugi dzień musieli ponosić konsekwencję swoich wcześniejszych czynów.
Wejście po zaledwie czterech schodkach prowadzących do drzwi frontowych było męką. Jakieś trzy pary stwierdziły, że schody to idealne miejsce do obściskiwania się i żadne z nich nie zamierzało się przesunąć aby zrobić chociaż trochę miejsca do przejścia.
Gdy wreszcie jakimś cudem udało mi się wejść do środka domu doszło do mnie to, że nie mam pojęcia kogo tak właściwie szukam. Jak ten chłopak miał na imię? Nazwisko? Jak wyglądał? Nie wiedziałam nic.
Moim oczom ukazały się piękne, zakręcone brązowe schody prowadzące na górę. Wiedziałam, że wejście po nich będzie dla mnie strasznie trudne zważywszy na moją nogę, ale mimo wszystko podęłam się tego zadania.
Kilka osób spojrzało na mnie krzywo gdy chwyciłam kulę po pachę i z lekkim grymasem bólu zaczęłam wspinać się coraz wyżej, oddalając się od szalejącego na dole tłumu.
Jak znalazłam się na samej górze weszłam wgłąb korytarza i oparłam się o ścianę oddychając głośno. Czułam jakby ściany wibrowały od głośnych basów na dole, a podłoga wygrywała swój własny rytm. Moje serca natomiast chciało wyrwać się z mojej piersi z powodu cholernego zmęczenia. Weszłam tylko po głupich schodach, a czułam się jakbym miała zaraz umrzeć ze zmęczenia.
- Co ty tutaj robisz? Nie wolno nikomu wchodzić na górę - wyprostowałam się raptownie słyszą gdzieś obok siebie cichy głos. Na korytarzu było na tyle ciemno, że nie mogłam dostrzec twarzy przybyłej osoby. Mogłam tylko obserwować zarys sylwetki chłopaka.
- Ja... Ja przepraszam... Ja tylko... Em szukam kogoś - mój głos drżał, a ja sama czułam się strasznie przerażona. Niech cię cholera weźmie Ed. 
- Kogo? - zapytał chłopak i zaczął podchodzić do mnie coraz bliżej. Ścisnęłam w dłoni kulę będąc gotowa w razie czego zaatakować napastnika.
- Niezbyt wiem. Um ja miałam mu coś dać. Od mojego brata - powiedziałam i poczułam lekką woń perfum chłopaka. Mimo wszystko trochę mnie to uspokoiło.
- To chyba znalazłaś swojego poszukiwanego - zamknęłam oczy gdy ręka chłopaka znalazła się tuż obok mojej głowy, na ścianie.  
Chciałam go poprosić aby się ode mnie odsunął, ale wtedy ktoś na dole krzyknął, że przyjechała policja, a po chwili usłyszałam wycie kogutów nadjeżdżających radiowozów.
Chłopak przede mną westchnął cicho i chwycił mnie za rękę delikatnie ciągnąc w jakąś stronę. Kuśtykałam za nim modląc się aby stał się cud i abym obudziła się w swoim łóżku.
- Właź - chłopak wskazał ręką na jakieś otwarte pomieszczenie, a ja mimo swoich wielkich obaw weszłam do środka.
Wystarczył jeden oddech aby wyczuć stęchliznę i grzyb, który prawdopodobnie był w rogach ścian. Nie wiedziałam gdzie weszłam, ale doskonale zdawałam sobie sprawę, że to pomieszczenie jest małe. Bardzo małe.
- C-co to za miejsce? - zapytałam cicho drżącym głosem. Gdy chłopak również wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi nie było zbyt dużo miejsca, abym mogła odsunąć się chociaż na kilka centymetrów.
- Moja mała kryjówka - odpowiedział mi i położył swoją rękę na moim biodrze przez co cała się spięłam. - Zaciągam tutaj bezbronne dziewczyny i je gwałcę - wyszeptał mi do ucha i cicho się zaśmiał podczas gdy mi głos uwiązł w gardle.
---------------------------------------------------------------------
Okej, dobra. Wreszcie rozdział1! Łuuuuuuchu. Nie mogę wam obiecać że rozdziały będą co tydzień aczkolwiek na pewno nie będziemy robić takiej dłuuuugiej przerwy jak teraz.
Zapraszam was serdecznie do czytania i komentowania. To dla nas ważne. Mam nadzieję, że rozdział się spodobał.
Kamila♥

 Hold dla Kamili, znowu nie pomogłam :( Dziękujemy za komentarze :)
Irish Cat♥

czwartek, 21 sierpnia 2014

Prolog

Widziałam go już kiedyś. To było bardzo dawno temu, i w sumie nie sądziłam, że będę miała z tym człowiekiem jeszcze styczność. Nie miałam pojęcia jak bardzo się wtedy myliłam.
Siedzę teraz całkiem sama i zastanawiam się nad tym co mam zrobić. Jaką decyzję podjąć. Wiem, że on nie miałby żadnych problemów z powiedzeniem tak bądź nie. Bardzo łatwo zdecydowałby o moim losie, ale ja... Ja tak nie potrafię. Nie mogę skazać go na długie cierpienie, a tym bardziej na śmierć.
Co powinnam zrobić?
Dlaczego nie potrafiłam wyłączyć swoich uczuć tak, jak zrobił to on?
Dlaczego to znów ja miałam cierpieć?
- Panno Carter. Podjęła już pani decyzję? - spojrzałam na lekarza i miałam wielką nadzieję, że zaraz okaże się iż nie muszę toczyć ze sobą wojny. Miałam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. 
Znów na niego spojrzałam i chwyciłam  jego zimną dłoń, w myślach błagając aby się ocknął. Aby znów mnie uratował. Uratuj mnie Louis.